niedziela, 15 kwietnia 2012

Rozdział 2.



 Koncert. Magia świateł, krzyk setek ludzi, a pomiędzy tym wszystkim my, One Direction. Staliśmy na wielkiej scenie oślepieni blaskiem reflektorów i śpiewaliśmy. Każdy dźwięk, który wydobywał się z mojej krtani płynął tak naprawdę z głębi serca. Niezaprzeczalnie kocham moich fanów, wielkie skupisko ludzi, których nigdy nie poznam, a którzy stracili głowę dla naszej muzyki. Dla nas. Gdyby nie oni nie byłoby One Direction.
  Koncerty zawsze sprawiają, że czuję się akceptowany i potrzebny. Czerpię siłę z tego, że razem z chłopakami sprawiam temu tłumowi radość, że coś dla niego znaczę. Wiem, że co by nie było zostanie po mnie jakiś ślad w postaci mojej twórczości, pamięci w sercach tych ludzi. To daje mi świadomość tego, że nawet jeśli odejdę z tego świata, to coś po mnie zostanie. Zdaję sobie sprawę, iż mimo, że nasz zespół nie będzie istniał wiecznie, to nasza muzyka jest nieśmiertelna.
  Na scenie zawsze czuję się wszechpotężny; tam, przed setkami całkiem obcych mi ludzi, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Podczas koncertów zawsze jestem w stu procentach sobą: Zaynem Malikiem, który kocha muzykę i który dostał szansę, aby żyć z nią w zgodzie. Ten tłum to docenia i mnie akceptuje; kocha miłością fana do idola.
***
  Po ostatniej piosence, gdy zeszliśmy ze sceny, nadal mogliśmy słyszeć głosy naszych fanów, nasze imiona, które wykrzykiwali. Ten tłum ludzi nigdy nas nie pozna, a mimo to niektórzy z naszych wielbicieli myślą, że wiedzą o nas dosłownie wszystko. Dziwne, ale prawdziwe. Wiele z naszych fanek zapewne popłakało się na nasz widok, w przekonaniu, że widzą swój ideał, a raczej pięć ideałów. Takie dziewczyny zawsze wywoływały we mnie swego rodzaju współczucie i litość, bo przecież one w ogóle nas nie znają. Stworzyły sobie jedynie w głowach uosobienie swoich fantazji i podczepiły to pod nasze wizerunki. Zapewne ponad połowie z tych wyobrażeń nie dorastamy do pięt, a one porównując każdego napotkanego chłopaka do stworzonych w swoich głowach ideałów stracą ładnych parę lat, przez które mogłyby być w szczęśliwych związkach. No cóż, bywa. My mamy pewien pakt, w którym obiecaliśmy sobie, że nie będziemy bawić się fankami, nawet jeśli same wskoczyłyby nam do łóżka. To nie byłoby w stosunku do nich fair, ponieważ bez miłości nie ma związku. Nieważne jakie opinie o nas krążą, tak właśnie myślimy i tej zasady się trzymamy. Nigdy nie jesteśmy z kimś, jeśli nie ma choćby cienia szansy, że związek przetrwa, bo to byłaby jedynie strata energii i niepotrzebny ból, którego mogłyby doświadczyć obie strony.
  Jak zawsze po koncercie byliśmy strasznie zmęczeni, funkcjonowaliśmy jedynie dzięki adrenalinie, którą wytworzyła normalna przez występami trema. Aby odreagować, zaraz po wydostaniu się z tłumu piszczących fanek, pojechaliśmy do znanego Londyńskiego klubu, który wybrał Harry. Usiedliśmy na wysokich stołkach przy nowoczesnym barze i zamówiliśmy drinki. W lokalu było dość ciemno, jedynymi jasnym punktami były kolorowe światła rozmieszczone na ścianach i pulsująca kula dyskotekowa zwisająca z sufitu. To nadawało lokalowi tajemniczości i zapewniało swego rodzaju intymność parom, które postanowiły namiętnie okazać sobie zainteresowanie.
  Chłopacy zniknęli wtapiając w plątaninę spoconych, ludzkich ciał, a ja nadal siedziałem przy barze sącząc powoli mój trunek. Widziałem zapraszające do flirtu spojrzenia dziewczyn rzucane w moją stronę, ale jakoś nie miałem ochoty na zabawę. Nie wiedziałem co się ze mną dzieję. Zawsze pełen życia i chęci, aby się zabawić, teraz siedziałem jak kołek, pozostając biernym obserwatorem. Nagle ten cały klubowy szał stracił dla mnie blask. Zdałem sobie sprawę, że odbywa się tutaj jedno wielkie polowanie, takie samo jakie odbywa się odkąd na Ziemi powstało życie. Dziewczyny zastawiały sidła na płeć przeciwną, a chłopacy z kolei, nie będąc im dłużni, również byli tutaj na łowach. Tylko jedno zmieniło się na przełomie tysięcy lat: teraz tak naprawdę żadna ze stron nie była myśliwymi, bo władzę sprawowały narkotyki, alkohol i pożądanie. W tamtym momencie to wszystko przestało mnie pociągać, przejrzałem na oczy: to była jedna wielka gra. Gra życia, w której karty rozdawała natura wspólnie z używkami. Gra, z której nikt z obecnych tutaj nie zdawał, lub nie chciał zdawać, sobie sprawy.
  Chcąc uciec od tego cyrku pełnego prawie nagich, wytapetowanych i całkiem sztucznych młodych kobiet oraz schlanych i podniecony mężczyzn, udałem się tylnym wyjściem na zewnątrz. Chciałem zapalić i jeszcze raz przeanalizować swoje odkrycie. Nie dane mi było jednak cieszenie się spokojem, mając za jedynego towarzysza papierosa, który dymem nikotynowym jeszcze bardziej zatrułby moje płuca, ponieważ tam już ktoś był. W zaułku zastałem objętą parę młodych ludzi. Chciałem cicho się wycofać, aby im w niczym nie przeszkadzać, ale słowa dziewczyny zatrzymały mnie w miejscu, w którym stałem.
- Seth, jesteś kompletnie pijany! Zostaw mnie! – krzyknęła, a w jej głosie wyraźnie pobrzmiewała desperacja. Zastygłem nieruchomo chcąc zobaczyć dalszy rozwój wypadków i w razie potrzeby pomóc nieznajomej.
- Nie opieraj się, wiem że tego chcesz – powiedział niewyraźnie chłopak, próbując dobrać się do dziewczyny, na co ta zaczęła się szarpać i próbować uwolnić. Usłyszałem odgłos rozdzieranego materiału.
- Zostaw ją – powiedziałem zimno, na tyle głośno, żeby para mogła mnie usłyszeć.
- Nie wtrącaj się – warknął chłopak odwracając się w moja stronę i popychając swoją ofiarą pod ścianę za sobą. Przyjrzałem mu się. Ledwo trzymał się na nogach, był całkowicie odurzony alkoholem, być może również narkotykami.
- Puść ją i wracaj do środka. To twoja ostatnia szansa. Więcej nie będę powtarzał – wycedziłem przez zęby. Napastnik zmierzył mnie wzrokiem, prawdopodobnie oceniając swoje szanse w razie starcia. Był dość chuderlawy, a widząc moje mięśnie skrzywił się lekko i rzucił pogardliwie:
- A weź ją sobie. To zwykła dziwka.
Gdy wypowiedział te słowa coś we mnie zawrzało. Nie znałem tej dziewczyny, jednak jak każdej kobiecie szacunek jej się należał. A słowo, którym ją określił nie pasowało mi do skulonej w kącie, drżącej ze strachu postaci.
Nie zastanawiając się długo nad tym co robię uderzyłem go w nos, prawdopodobnie go łamiąc, co można było wywnioskować z krwi, która z niego trysnęła. Chłopak tylko chwycił się za twarz i rzucając niewyraźnie jakieś przekleństwa pod moim adresem, wbiegł do lokalu.
Powoli podszedłem do dziewczyny, która stała w rogu zaułka podtrzymując bluzkę, rozdartą przez oprawcę. Spojrzała na mnie, a w jej spojrzeniu dostrzegłem morze strachu i…. wdzięczności. Była piękna. Być może brzmi to absurdalnie zważając na okoliczności, jednak pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, gdy ujrzałem jej twarz, było to że jest przepiękna. Prawie w ogóle nie miała makijażu, wyglądała, jakby trafiła tutaj przypadkiem, ale zdecydowanie wyróżniała się z tłumu. Miała długie, kruczoczarne włosy, sięgające jej do pasa i cudowne, zielone oczy, niczym u łani. Oczy, w których teraz gościło nieme wołanie o pomoc i trwoga. Oczy, w których łatwo można było się zatracić.
- Nic Ci nie jest? – zapytałem ciepło, widząc jak drży. Zauważając, że się do niej zbliżam drgnęła lekko. Pomimo tego, że ją uratowałem, bała się mnie. – Nie martw się, Ne zrobię Ci krzywdy – powiedziałem łagodnie, otulając ją moją bluzą.
- Ja… ja dziękuję. Gdyby nie Ty.. – wyjąkała i rozpłakała się. Podszedłem do niej i przytuliłem ją, próbując dodać jej otuchy. Dziewczyna wtuliła się we mnie i rozszlochała się jeszcze bardziej. Wciągnąłem w nozdrza jej zapach. Pachniała czekoladą i toffi. Jej zapach odurzał. Malik! Weź się w garść – skarciłem sam siebie. Nie powinienem myśleć o takich rzeczach wtedy, kiedy dziewczyna potrzebowała mojego wsparcia.
- Spokojnie. Już jest dobrze – nieudolnie próbowałem ją pocieszyć. Nie wiedziałem jak powinienem się zachować. Zazwyczaj nie bywałem w takim położeniu. Pomyślałem, że pewnie Liam wiedziałby co należy zrobić. To on był tym dojrzałym z dobrym sercem, nie ja. Chyba po raz pierwszy chciałem być taki jak on, chciałem wiedzieć, jak mogę pomóc nieznajomej, co mogę zrobić, aby poczuła się lepiej. To było dziwne uczucie. Po raz pierwszy pragnąłem się kimś zaopiekować. Zależało mi na tym, aby dziewczyna czuła się przy mnie bezpiecznie i swobodnie.
- Chodź ze mną – powiedziałem. – Jestem tu z kolegami. Znajdziemy ich i razem zastanowimy się co dalej, dobrze? – zapytałem niepewnie. W sumie, dlaczego miałaby ze mną gdziekolwiek iść? Skąd mogła mieć pewność, że nie zrobię jej krzywdy? Ale..nie byłem jeszcze gotowy się z nią rozstać. Chciałem poznać ją bliżej, bo w dziwny sposób mnie zaintrygowała.
Mimo moich obaw brunetka w odpowiedzi na moje pytanie pokiwała głową, zgadzając się ze mną. Chyba miała do mnie cień zaufania po tym, jak uchroniłem ją przed pijanym chłopakiem. Cieszyłem się z tego, że jeszcze chociaż przez chwilę będę mógł trzymać ją w ramionach. Po chwili zdałem sobie sprawę, że właściwie nie wiem jak się nazywa.
- Jak masz na imię? – zapytałem, wprowadzając ją do klubu.
- Natalie – wyszeptała mi do ucha, nadal wtulona w moje ciało. Gdy jej oddech owionął moją szyję przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- Piękne imię – tak samo jak właścicielka.- A ja jestem Zayn – przedstawiłem się.
- Miło mi Cię poznać, Zayn. I jeszcze raz dziękuję za wybawienie z opresji – powiedziała, a w jej oczach dostrzegłem ogniki sympatii. Podobał mi się sposób, w jaki wymówiła moje imię. W jej ustach było one…bezpieczne. No, to teraz wpadłeś –pomyślałem i pociągnąłem ją w tłum rozgrzanych ludzi ciał w poszukiwaniu moich przyjaciół.

*************************************

Hej. Na wstępie chciałabym coś wyjaśnić: wszystkie rozdziały są wspomnieniami Zayna. W czasie teraźniejszym jest prolog i będzie epilog. Dlatego też używam tak dużo czasu przeszłego - Zayn jedynie wspomina. Czas teraźniejszy jest wtedy, kiedy on nadal tak myśli, kiedy to nadal jest prawdą, gdy Talie odlatuje.(Takie wyjaśnienie dla tych, którzy nie zorientowali się po datach przy prologu i pierwszym rozdziale)
Dziękuję Wam za komentarze. Nawet nie wiecie jak się cieszę. Mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej, ze względu na zwiększającą się liczbę obserwatorów i osób odwiedzających mojego bloga. Bardzo chciałabym poznać Wasze opinie ;)
No i to by było na tyle. Kiedy następny? Jak napiszę :D
Jakby ktoś chciał być informowany, albo po prostu popisać to macie moje gg: 13700054 :D
Love xoxo
PS. Przepraszam za to coś u góry, wiem że jest beznadziejne ;c 
+ Teraz anonimy też mogą komentować! :D

piątek, 6 kwietnia 2012

Rozdział 1.

Londyn, maj 2010
   Właśnie skończyła się moja przygoda z X Factor. Ten program był dla mnie niczym nowy początek, dzięki niemu powstało One Direction. Zespół jest teraz dla mnie wszystkim. Aby być razem z chłopakami musiałem opuścić rodzinne miasto i przeprowadzić się do Londynu. Chociaż tęsknię za bliskimi niczego nie żałuję. Moje nowe życie jest spełnieniem wszystkich moich pragnień, wreszcie mogę robić to co kocham i dzięki czemu czuję się spełniony. Myślę, że chłopacy odbierają to tak samo. Dostaliśmy od życia szansę i postanowiliśmy z niej skorzystać, mimo ceny jaką przyszło nam za to zapłacić. Każdy z nas poświęcił się dla dobra zespołu, ale nie żałujemy tego.
  One Direction. Jesteśmy jak rodzina, a muzyka jest naszą pasją, spoiwem, które połączyło nas w całość. Cała nasza piątka jest wdzięczna jurorom X Factor za to, że stworzyli z nas jedność. Dzięki programowi zaprzyjaźniliśmy się i możemy robić to co sprawia nam wielką radość i satysfakcję; możemy na poważnie zająć się muzyką. Razem. Gdyby nie X Factor nie poznalibyśmy się i nie otrzymalibyśmy szansy na spełnienie naszych marzeń. Nasz zespół nie jest dla nas przykrym obowiązkiem, jakim dla niektórych jest praca, jest przede wszystkim wyrażaniem siebie wspólnie z przyjaciółmi. Przynajmniej ja to tak odbieram.
  Harry Styles, Liam Payne, Louis Tomlinson i Niall Horan są dla mnie niczym rodzeni bracia. Znamy się kilka miesięcy, a ja już nie wyobrażam sobie mojego życia bez nich. Razem tworzymy zgraną paczkę, zarówno na scenie jak i w realnym życiu
. To oni potrafią przywrócić mi dobry humor, gdy mam zły nastrój i popadam w depresję lub rutynę. Nadają wszystkiemu sens, gdy się gubię i tracę zdolność racjonalnego myślenia. Są czwórką ludzi, którzy znają jak nikt inny i którzy akceptują mnie takiego jakim jestem. Myślę, że to właśnie akceptacja jest kluczowym elementem, dzięki któremu staliśmy się rodziną. Nie potępiamy nikogo za to jaki jest, ani co zrobił; pomagamy sobie nawzajem i mamy świadomość, że zawsze możemy na siebie liczyć, co sprawia, że jesteśmy sobie niezwykle bliscy i czujemy, że jesteśmy we właściwym czasie, z właściwymi ludźmi, robiąc właściwe rzeczy. Czasami porównujemy się do muszkieterów, bo przyświeca nam ich motto: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Wiemy, że co by nie było, zawsze mamy siebie nawzajem. Wtedy zespół był dla mnie wszystkim.
 
Kilka tygodni wcześniej kupiliśmy wspólnie dom. Mieszkanie osobno nie miało żadnego sensu, bo i tak większość czasu spędzaliśmy razem, a gdy okazywało się nagle, że mamy niezapowiedziany wywiad, albo coś w tym rodzaju, to bardzo trudno było nam się zorganizować. Naszą siedzibą została duża, wiekowa, parterowa willa z ogromnym ogrodem i basenem. W ogrodzie znajduje się również piękna, zabytkowa i niezwykle urokliwa altana, którą Niall upodobał sobie na miejsce do dumania i grania na gitarze. Mi też się tam podoba, ale w moim przypadku chodzi o to, że lubię czuć zapach historii, którym przesycona jest pergola. Siedząc na ławce, która się w niej znajduje wyobrażam sobie, co mogło dziać się tam wcześniej. Zazwyczaj myślę o zakazanej miłości, o kochankach, którzy potajemnie się tam spotykali. Miejsce jest odosobnione, stoi na samym krańcu posiadłości tam, gdzie ogród graniczy z lasem, więc idealnie pasuję do tego typu historii. Wiem, że to brzmi strasznie banalnie i czasami przeraża mnie samego, ale myślę, że każdy ma w sobie naturę romantyka, tylko nie każdy ma tego świadomość. Ja odkryłem w sobie duszę marzyciela właśnie w naszej bajkowej altanie. Nawet ja, znany jako bad boy, mam w sobie tę cząstkę błędnego rycerza, mimo, że być może na pierwszy rzut oka tego po mnie nie widać. Myślałem wtedy, że gdy w końcu znajdę „tą jedyną” zdobędę się na odwagę i pokażę się światu z tej innej, nowoodkrytej strony. Ale na to miałem czas, bo jeszcze wtedy nie spotkałem dziewczyny, która stałaby się moją księżniczką.
  Odkąd mieszkamy w jednym domu prawie cały czas spędzamy razem, co ma zalety jak również i wady, takie jak brak przestrzeni osobistej czy fakt, iż ukrywanie przed sobą czegokolwiek jest praktycznie niemożliwe. Praktycznie, bo w teorii różnie to bywa. Nadal mamy przed sobą małe sekrety, ale na większe tajemnice nie ma między nami miejsca, jesteśmy ze sobą zbyt blisko. Jednakże, mimo, iż nie zawsze jest kolorowo nie wyobrażam sobie życia bez naszych ciągłych wygłupów i bez naszych dziwactw, takich jak fobia na punkcie łyżek, miłość do marchewek czy posiadanie wypchanego gołębia.

 
Czasami, jako chłopacy, którzy dopiero wchodzą w dorosłe życie, czujemy się przytłoczeni wszystkimi aspektami bycia idolami tysięcy nastolatek. Sława ma wiele czarnych stron, więcej niż tych jasnych, jednak razem jakoś radzimy sobie z problemami takimi jak upierdliwi paparazzi, którzy tylko czekają na jakiś błąd z naszej strony, aby móc pożreć nas żywcem, czy nawiedzone fanki. Nie zrozumcie mnie źle, bo kochamy naszych fanów, ale niektórzy przesadzają ze swoją miłością do nas i są strasznie męczący. Wyobraźcie sobie, że to was otacza tłum wielbicieli za każdym razem, gdy opuszczacie bezpieczny schron jakim jest dom. Niezbyt przyjemna wizja prawda? A właśnie tak wygląda nasza codzienność. Nieprzyjemne są również sytuacje, w których któryś z nas wiąże się z jakąś dziewczyną, ponieważ wtedy nasze fanki rzucają się na nią jak sępy na padlinę i nie pozwalają jej normalnie żyć. Zazwyczaj nasze związki nie trwają zbyt długo, bo nasze partnerki nie wytrzymują presji wywieranej przez media i oszczerstw naszych wielbicieli. Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego, jeśli tacy ludzie naprawdę są naszymi fanami, wieszają psy na naszych dziewczynach i pragną je wykończyć? Nam też należy się spokojny, pełen miłości związek, z którego będziemy mogli czerpać siły, czyż nie? Czy w relacji idol-fan nie chodzi o wsparcie? Żadne z nas jeszcze nie znalazł takiej dziewczyny, która byłaby wystarczająco wytrwała, aby przetrzymać ataki naszych fanów i paparazzi. Powiecie może, że jeśli nie potrafiły sobie z tym poradzić i zostawiały nas, to tak naprawdę w ogóle nas nie kochały, a związek i tak zakończyłby się w ten czy w inny sposób. To wcale nie jest prawdą. Aby się zakochać potrzeba czasu i zaangażowania, przeszkadzają w tym czynniki takie jak otaczająca nas zewsząd nienawiść, która wywołuje strach w naszych partnerkach przed przywiązaniem się do nas i narażeniem się w ten sposób na nieustające przykrości. My dajemy naszym fanom siebie poprzez muzykę, a oni odwdzięczają nam się tym, że niszczą nam życie. Oczywiście mówię tu jedynie o nawiedzonych psychofankach, które ubzdurały sobie, że jesteśmy ich własnością. Nie rozumiemy takich ludzi i staramy się ich unikać, jednakże są wszędzie: na ulicach, w internecie. Nie da się przed nimi uciec.
  Przeszkadzają nam psychofani, ale za to uwielbiamy naszych prawdziwych wielbicieli, ludzi, którzy podziwiają nas dla muzyki, którą tworzymy. Dzięki nim nasza praca ma jakikolwiek sens. Oni dają nam siłę. Po każdym koncercie jeszcze długo czuję się naładowany energią setek ludzi, którzy przyszli posłuchać naszej muzyki. To niewiarygodne jaką tłum fanów posiada moc. Właśnie z koncertów czerpiemy siłę, aby poradzić sobie z ciemnymi stronami sławy i z problemami, których nam one przysparzają.
  Mimo tego, że żyjemy w ciągłym biegu wtedy często dopadała mnie rutyna, bezsens tego wszystkiego. Rzadko zauważałem tę drugą, jasną stronę mojego życia. Miałem takie momenty, w których nie znajdowałem wytłumaczenia dla ludzkiej egzystencji i zastanawiałem się nad samobójstwem. Wtedy przypomniałem sobie o moich przyjaciołach i na pewien czas bezsens odchodził. Tylko, że problem tkwił w tym, iż wracał. Zawsze. Wtedy nie liczyły się setki fanów, byłem tylko ja i ta sztuczność oraz bezduszność dwudziestego pierwszego wieku. Ludzie zasłaniający swoje prawdziwe „ja” maskami, nieustanne kłamstwa, hipokryzja, dwulicowość. Tak, te przypadłości mógłbym nazwać szerzącą się szybko epidemią, która opanowała współczesny świat. Dolegliwościami, które dotykają wszystkich ludzi. Szczególnie mnie. Bo wtedy na tym świecie nie było nikogo, kto tak naprawdę by mnie znał. Wszyscy widzieli tylko część, którą odważyłem się pokazać i której nie ukryłem pod maską. Członkowie zespołu znali mnie lepiej niż ktokolwiek inny, ale nawet oni wówczas jeszcze nie poznali całego mnie, tych wszystkich zawiłości mojego charakteru, moich lęków, słabości. Wtedy jeszcze nikt tak naprawdę nie wiedział kim jestem. Nawet ja sam. W szczególności ja sam.


*************************************

Dodałam wcześniej, wiem, że jestem niesłowna, ale należy Wam się za piękne komentowanie ♥ Naprawdę jestem Wam wdzięczna. Mam nadzieję, że to co napisałam Wam się spodoba, i że tym razem również mnie nie zawiedziecie. Następny jak zasłużycie ;)
Love xx

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Prolog.

Londyn, lipiec 2011
  Czym jest miłość?
  Siedzę na międzynarodowym lotnisku w Londynie cały czas zadając sobie to pytanie. Kiedyś myślałem, że miłość to chwile spędzone z Natalie, bycie z nią na dobre i złe, okazywanie sobie wsparcia, wierność, oddanie. Teraz wiem, że miłość oprócz zwykłych trudności, szczęśliwych chwil i namiętnych uniesień niesie ze sobą również ból i tęsknotę. Życie nauczyło mnie, że kochanie to także zdolność do poświęcanie się dla osoby, którą darzy się uczuciem; postawienie sobie jej dobra na piedestale. Nareszcie dotarło do mnie, że miłość to przede wszystkim umiejętność wyzbycia się egoizmu.
  Przez wielkie okno sali odlotów widzę  jak samolot, na którego pokładzie znajduje się Talie, wznosi się w powietrze. Wewnątrz czuję pustkę i nieznośny ból, jakby ktoś wyrwał mi wnętrzności. Właśnie straciłem moją ukochaną. Może na cztery lata, bo tyle trwają jej wymarzone studia na Akademii Sztuk Pięknych, a może na dłużej. Może na zawsze? Nie wiem. Jeśli odnajdzie szczęście w Rzymie i nie będzie chciała już do mnie wrócić, to nie będę wymuszał na niej spełnienia obietnicy, którą mi złożyła. Nie będę zmuszał jej do powrotu. Jeżeli postanowi ułożyć sobie życie beze mnie, to uszanuję jej decyzję, nawet gdybym usychał z tęsknoty i konał z bólu. Nawet gdyby to oznaczało, że będę samotny do końca życia. Dla niej jestem w stanie zrobić wszystko.
  W jednej chwili z pełną mocą dotarło do mnie, że moja dziewczyna odleciała jednocześnie zabierając ze sobą część mnie; moje serce, cząstkę mojej duszy. Wyruszyła po spełnienie swych marzeń zostawiając mnie wybrakowanego i samotnego. Owszem, mam w Londynie przyjaciół, ale bez niej nic nie ma dla mnie sensu. Zdaję sobie sprawę, że dla niej wyjazd także nie jest łatwy. Kocha mnie, tego jestem pewien jak niczego innego na tym świecie. Ta świadomość utrzymuje mnie nadal przy życiu, chroni przed rozpadem na czynniki pierwsze. Wiem, że połączyło nas prawdziwe uczucie, które nigdy nie zniknie; zawsze będę ją kochał, a ona zawsze będzie odwzajemniała moje uczucia. Mam tylko nadzieję, że nasza miłość i chęć bycia ze sobą przetrwa próbę czasu, oraz że zdołamy wytrzymać bez siebie te cztery jakże długie lata. Modlę się w duchu, żeby po skończeniu Akademii Natalie nadal widziała sens w powrocie do mnie.
  Gdybym tylko mógł rzuciłbym wszystko i poleciał razem z nią. Ale nie mogę. Mam tutaj swoje zobowiązania, nie mogę zostawić zespołu, z którym tworzę jedność, który mnie potrzebuje. Nie mogłem wyjechać razem z nią, ale jednak mimo bólu jaki sprawia nam rozłąka nie chciałem również na siłę zatrzymywać Natalie w Anglii. Wiem, że po jakimś czasie znienawidziłaby mnie za to, że stanąłem jej na drodze po spełnienie marzeń. Czułem, że niesprawiedliwe w stosunku do niej byłoby wymuszanie na niej zostania ze mną i tym samym rezygnacji z realizacji pragnień, ponieważ ja sam swoje urzeczywistniłem. Żyję muzyką i pragnę, aby Nat także mogła spełnić się jako artysta, choć w jej przypadku chodzi o sztukę. Nie mieliśmy więc wyboru, musieliśmy się rozstać, mimo bólu jaki ta decyzja sprawia nam obojgu. 
  Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Talie zażądała, abyśmy całkowicie zerwali kontakt na czas trwania jej pobytu w Rzymie. Postawiła sprawę jasno: żadnych odwiedzin, telefonów, e-maili. Stwierdziła, że w ten sposób będzie nam obu łatwiej zapomnieć o tęsknocie spowodowanej rozłąką. Przekonała mnie, że musi skupić się na studiach, a ja na zespole, i że ciągłe myślenie o sobie nawzajem będzie nas tylko rozpraszać i nie pozwoli nam normalnie funkcjonować. Jeszcze niedawno te argumenty wydawały mi się całkiem sensowne, ale teraz, gdy czuję pulsującą bólem pustkę w miejscu, w którym powinno znajdować się moje serce, to już się dla mnie nie liczy. Desperacko potrzebuję jej obecności, już zaczynam usychać z tęsknoty za nią, mimo iż rozstaliśmy się zaledwie godzinę temu. Czuję się jak narkoman, któremu odebrano marihuanę, i który miota się w konwulsjach z powodu braku narkotyku we krwi. Tak, Natalie jest moim narkotykiem i nie wyobrażam sobie mojego życia bez niej. Myślę, że moją irracjonalną wręcz tęsknotę wywołuje  świadomość, że przez bardzo długi okres czasu nie będę mógł trzymać w ramionach jej wspaniałego ciała, całować jej cudownych warg, słyszeć jej melodyjnego głosu, ani obserwować ogników radości, które zawsze zapalały się w jej oczach, gdy mnie widziała. Nie będę mógł wdychać jej cudownego zapachu, od którego się uzależniłem. Natalie jest moim portem podczas sztormów, moją latarnią na morzu, która pomaga odnaleźć mi się w życiu. To ona daje mi siłę, kiedy tracę wiarę w siebie i chcę się poddać. Talie jest dla mnie niczym promyk słońca; dzięki niej zmieniłem się, to właśnie ona sprawiła, że stałem się lepszym człowiekiem i odnalazłem sens w pozbawionej wcześniej znaczenia ludzkiej egzystencji. Tak długa rozłąka śmiertelnie mnie przeraża, panicznie boję się, że właśnie tracę ją już na zawsze, bo bez niej nie istnieję.
  Między czarnym myślami pojawiła się nagle smuga światła, którą są wspomnienia. Zagubiony w tym wszystkim przenoszę się do początku tej historii. Do okresu, w którym poznałem Natalie „Cookie” Stewart.